Po prostu...
Mam taki sposób na stresy - biorę kartkę papieru i piszę do Pana Boga. A jak już jest gotowe, to i po stresie, wyrzucam. To jest taki sposób na bezsilność, który innym Homo sapiens polecam, bo jak ktoś głupi, to i pisać nie będzie umiał. A teraz do rzeczy. Żyjemy w świecie wielu absurdów, im bardziej korzystamy z techniki i nowych technologii, tym coraz więcej kretynizmu. Spada zainteresowanie książką, czytelnictwem prasy bez obrazków, a właściwie, to wracamy do pisania i myślenia obrazkowego, niczym dzieci. To znaczy nie wszyscy - im elity szybują wyżej, tym niestety większość, wbrew pozorom, jest coraz głupsza. Z tych to wyłuszczonych powodów, dla siebie, postanowiłem zamienić pisanie na wklepywanie do komputera. Zakładam,że nikt tego nie będzie czytał. Internet nadal jest elitarny, szczególnie w naszym kraju, a z drugiej strony jest on tak już zaśmiecony, że coraz trudniej z niego korzystać. To jeden ze sposobów kontroli nad globalną wioską przez tych, którzy lubią kontrolować. Panie i panowie "ucho" dawno już zadbali o inwigilowanie, wmontowano w programy "przeglądarki" naszych zasobów dyskowych. No i trudno. Trzeba z tym żyć. Nie wiem czy roboczy tytuł "po prostu" nie jest mylący, bo skoro wszystko jest oczywiste, to dlaczego większość tak łatwo podporządkowuje się grupie cwaniaków, tak zwanych polityków.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"Jest taki urząd"
To co powyżej, pisałem z końcem 2006, aż po początki 2008 roku (najstarsze teksty na końcu). Potem bazgrolenie zarzuciłem, bo zorientowałem się, że są ludzie, którzy to czytają. O zgrozo!! A wielu boi się prawdy. Ale wreszcie jestem emerytem, człowiekiem wolnym i nie obowiązuje już mnie zakaz mówienia o swoim byłym miejscu pracy. Jako urzędnikowi nie wolno mi było wypowiadać się o tym co wadliwe, gdyż groziło to konsekwencjami służbowymi. Mam świadomość, że o wielu sprawach ludzie bali się mówić. Przykre, że złe zarządzanie przekładało się potem na niechęć do prezydenta, jaką spora część urzędników wyraziła w ostatnich wyborach, głosując na jego konkurenta. Dobrze przynajmniej, że po ostatnich wyborach Magistrat wycofał się z kuriozalnej decyzji zlikwidowania Wydziału Spraw Społecznych i teraz będę czekał, że powstanie jakaś , mam nadzieję rozsądna, polityka społeczna. Dotąd sprowadzała się ona do dzielenia pieniędzy pomiędzy organizacjami pozarządowymi, choć i to miało wiele wad. Próby stworzenia miejskiej polityki społecznej podejmowała wiceprezydent Stanisława Urbaniak, ale kiedy przestała pęłnić swą funkcję, sprawa zamarła. Będę śledził czy powstanie taka polityka, tym bardziej, że NOWY Wydział Spraw Społecznych to praktycznie DAWNY Wydział Świadczeń Socjalnych, taki miejski ZUS. Mam nadzieję, że zwróci ktoś uwagę na regulamin konkursów grantowych, preferujący "stałych bywalców", co sprawiało, że żadna nowa organizacja nie miała szans. Nikt nie zadał sobie trudu, by przeanalizować tzw. wkłady własne. Pamiętam taki kwiatek, kiedy wkładem własnym na konkurs ze środków miejskich były środki obiecane w Urzędzie Marszałkowskim, a z kolei w konkursie ogłoszonym w Urzędzie Marszałkowskim wkładem własnym były środki z miasta. Dotyczyło to tego samego projektu. A jak zabrakło, to pozostała droga do prezydenta, który zawsze może np. poza konkursem dorzucić ze swojej rezerwy budżetowej. Nikt już wtedy nie pamięta o tych organizacjach, które dzięki sprytnemu algorytmowi konkursowemu odpadły. Ciekaw jestem kiedy ktoś wpadnie na pomysł ocenienia, jak sprawowany jest nadzór nad wydawanymi w konkursach pięniędzmi. Z mojego doświadczenia wiem, że bardzo dużo czasu zajmuje tzw. obróbka papierowa, a jeżeli obóz jest gdzieś tam hen, na Mazurach czy nad morzem, to szansa wnikliwej kontroli, nie tylko czy zgadza się liczba uczestników, ale też, czy pieniądze wydawane są zgodnie z przepisami, jeszcze bardziej się oddala. Przekonałem się, że wiele organizacji pozarządowych w ogóle nie ma styczności z urzędem. Zorganizowałem spotkanie z organizacjami z pionu służby zdrowia i przyszło ich wiele. Nie miałem pojęcia że jest ich aż tyle. Polak myśli, Polak potrafi. Pamiętam, jak zostałem wmanewrowany przez pracownika, bym podpisał się na zaproszeniach obok organizatora konferencji . Niby rzecz niewinna, a jak się potem okazało,wcale nie chodziło o uhonorowanie faktu, że były one drukowane za przyznane organizacji pieniądze, ale dokonano nadużycia wysyłając je (chyba 2000 szt) pocztą urzędową - za magistrackie pieniądze. Wiem, że sprawa była potem zgłoszona do Biura Kontroli, ale tam nie zrobiło to większego wrażenia. Inna sprawa napawająca tym razem optymizmem, którą zapoczątkowałem. Fatalnie przez lata wyglądał nadzór nad tzw. programami zdrowotnymi. Cieszy, że wreszcie ktoś zastanowił się, czy aby te same usługi nie są rozliczane podwójnie, a pacjenci wykazywani są zarówno do NFZ, jak i przy rozliczeniach z miastem. Teraz podobno już jest komputer, który jest w stanie to wyłapać.To tylko takie drobiażdżki, a o innych sprawach, znacznie poważniejszych opowiem w następnych odcinkach. Odchodząc obiecałem to wielu ludziom, pora więc zacząć. 16.03.2011
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Powstanie Biura ds Ochrony Zdrowia stanowiło wyłom w dotychczasowej działalności Wydziału Spraw Społecznych. Kiedy - o zgrozo - zostałem nie tylko jego dyrektorem, ale też pomimo mojej wielkiej niechęci, wybrano mnie przewodniczącym Komisji Zdrowia Związku Miast Polskich, na tej komisji padła propozycja przeanalizowania, jak w poszczególnych miastach samorządy radzą sobie z problematyką alkoholową. A tu klops, bo w Krakowie alkoholizm okazał się być problemem społecznym a nie chorobą, jak widzi to WHO (Światowa Organizacja Zdrowia)i Ministerstwo Zdrowia. Moje argumenty, że jest to jednostka chorobowa i nadzór nad jej profilaktyką oraz wypełnianie zadań określonych przez PARP (Państwową Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych) bardziej pasowałoby przypisac do Biura ds. Ochrony Zdrowia niż wydziałowi zajmującemu się sportem i organizacjami pozarządowymi, nie trafił do przekonania Sekretarza Miasta (nadzorującego Biuro), Zastępcy Prezydenta (nadzorującej Wydział Spraw Społecznych), a nawet przewodniczącego Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (lekarza !). Jak nie, to nie. Pomyślałem, że roboty mie będę sobie dokładał. Ale potem zdarzyła się rzecz nowa, rozwiązano Wydział Spraw Społecznych, a w to miejsce powstał Wydział Sportu i Inicjatyw Społecznych. Teraz "Komisja Alkoholowa" zaczęła podlegać pod SPORT. Ani przez moment nikt nie wrócił do zgłaszanej przeze mnie sprawy. Obecnie, po reorganizacji po wyborach, nowa i lepsza jest struktura dawnego Wydziału Świadczeń Socjalnych. Teraz nazywa się on Wydziałem Spraw Społecznych i to właśnie w nim, konsekwentnie uznając chorobę alkoholową jedynie za problem społeczny znajduje się ta problematyka. A w Biurze ds Ochrony Zdrowia o takiej chorobie nadal cisza. A wiecie, dlaczego tak wówczas walczono? Ambicja, pieniądze, wygodnictwo. A komu przypisać odpowiednią łatkę spośród uczestników narady w sprawie przeniesienia Komisji, jaka odbyła się u Pani Zastępcy Prezydenta? Odpowiedź pozostawiam do odgadnięcia. 17.03.2011
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Emerytura to wspaniały czas, wstaję rano kiedy chcę, robię co chcę. To że piszę, wcale nie wypływa z jakiejś frustracji. Mam czas by coś tam przypomnieć z ponad sześciu lat bycia urzednikiem, napisać o tych sprawach, o których mówi się szeptem, a być może sprawić, że w niektórych dziedzinach urzędniczego życia dojdziedo zmian. Moje urzędniczenie zaczęło się dość gwałtownie. Zadzwonił telefon i w słuchawce żeński głosik zapytał dlaczego mnie jeszcze nie ma w Magistracie, a za pół godziny prezydent będzie wręczał nominacje. Ubrałem się pośpiesznie, wsiadłem do samochodu i pojechałem niczym pogotowie. Przypomniała mi się wstępna rozmowa z prezydentem, który pod jej koniec uprzedził mnie, że nie będzie to łatwa praca, trzeba będzie, jak to nazwał, zapierdalać.No i zapierdalałem na spotkanie, które przecież można było spokojnie przygotować, bez tej niepotrzebnej gorączki. Z nominacji pamiętam słowa wypowiedziane przez prezydenta: proszę was o lojalność. Wówczas pomimo radosnego nastroju pomyślałem, że coś z tą lojalnością musi być niedobrze, skoro stało się to mottem wystąpienia. Tak jak sobie wymarzyłęm dostałem się do Wysziału Spraw Społecznych. Do urzędu przechodziłem z funkcji przewodniczącego małopolskiej struktury OPZZ z mandatem radnego sejmiku. Wydawało mi się, że znam magistrat i sporo ludzi w nim pracujących, gdyż w uprzedniej kadencji byłem radnym Rady Miasta. Z tych czasów radnymi pozostawało sporo koleżanek i kolegów, a szefem pionu, któremu podlegał mój wydział była Stanisława Urbaniak, była koleżanka klubowa. Wszystko mi się podobało, moja nowa szefowa, wprawdzie mało doświadczona, ale energiczna, uśmiechnięta, no, jak sądziłem szefowa marzeń. Porozmawialiśmy na wstępie i przedstawiła mi kierowników referatów, które miały mi podlegać bezpośrednio. Uprzedziła, bymsię zbytnio nie angażował w sprawy Referatu Zdrowia, gdyż podejmowane tam rozwiązania i tak kierownik wcześniej uzgadnia z Sekretarzem Miasta. Skupiłem się więc na pracy referatu, który zajmował się wypłatami roszczeń byłym pracownikom sprywatyzowanych przez miasto zakładów opieki zdrowotnej. Podobało mi się, rzadko dostawałem jakieś tam śmieszne pisma do podpisu, np. zamówienia na materiały biurowe i wręcz zacząłem się nudzić. Jedyną poważniejszą sprawą było doprowadzenie do podpisania nowej umowy na dzierżawienie łączy światłowodowych pod milicyjny monitoring. Widziałem piętrzące się stosy teczek na biurku dyrektorki, ale założyłem, że tak widocznie ma być. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że na naradzie z kierownikami referatów zostało zapowiedziane, że życzeniem pani dyrektor było, by wszystkie umowy i pisma rodzące skutki finansowe kierowane były wyłącznie pod jej podpis, a nie do mnie. Odbierałem to jako taki sympatyczny gest, by nie wpuścić mnie w coś, czego jeszcze nie owładnęłem. Nie wiedziałem też, że moje uprawnienie do podpisywania umów jest skrywane przed pracownikami.No, ale jak to w życiu bywa, z jednej strony sterty teczek i zniecierpliwieni zleceniobiorcy, a z drugiej nudzący się zastępca dyrektora i przez przypadek wydało się, że pod dłuższą nieobecność pani dyrektor, ja mam uprawnienia do podpisu, szczególnie w sprawach podległych mi bezpośrednio referatów. Kiedy podpisywałem pierwszą taką umowę widziałem strach w oczach pani sekretarki Zosi, a z czasem zrozumiałem łzy i strach w jej oczach. Ale to drobiazg, nadal mi się podobało, tym bardziej, że do pracy przyszedł bardzo sympatyczny Antoni Nawrot, z którymznaliśmy się jeszcze z czasów kiedy byłem radnym miejskim. Przekazałem mu sprawy bezpieczeństwa, a niedługo potem został dyrektorem Wydziału Bezpieczeństwa. Dzięki niemu stałem się posiadaczem laptopa. Siedzieliśmy razem w jednym pokoju i on "wyfasował" laptopa. Poszedłem dokładnie jego śladem i też stałem się posiadaczem takiego okna na świat (wcześniej nie miałem żadnego komputera, jedynie poprzez sekretariat). Było z tym trochę zamieszania, trzeba było podpisać jakieś papiery do Wydziału Informatyki, a fakt, że ja mam już fizycznie laptopa nie bardzo wzbudziła zachwyt u pani Małgosi - kierowniczki referatu organizacyjnego. Ale nadal wydawało mi się, że jest sympatycznie i bawiło mnie, kiedy w soboty, niedziele, na komisjach RM przychodziło mi reprezentować prezydenta lub wydział. Z czasem ten brak współpracy dyrektorki z zastępcą stał się uciążliwy, np. kiedy nie miała czasu na wyjaśnienie projektu budżetu na komisjach, a ja byłem wysyłany nagle, mając na przygotowanie się parę chwil. Podsumowując swój rok pracy powiedziałem prezydentowi, że pani dyrektor ma chyba jakieś kompleksy i nie umie mieć zastępców. Wtedy dotarło do mnie, że w takiej jak ja sytuacji było kilkoro wcześniejszych jej zastępców w tym wydziale. Stale miałem w głowie moje postanowienie dotrwania do emerytury, nie wychylania się z nowymi pomysłami, a jedynie wolną przestrzenią były prace w zespole ds. polityki społecznej, który zbierał się u pani zastępcy prezydenta, a problematyka nigdy nie była w centrum zainteresowania pani dyrektor. Niestety, brak umiejętności zarządzania przełożył się na wyniki badania satystysfakcji pracowników, które wypadły fatalnie. Tak oceniło sporo pracowników wydziału. Ale czy ktoś się tym przejął? 20.03.2011
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"Czy tylu urzędników?"
Niedawne spotkanie w tv premiera z przedstawicielami artystów przypomniało o wiecznym problemie rozrostu administracji. Premier przyznał, że próby ograniczenia musi zaliczyć do swoich niepowodzeń. Powstaje pytanie, czy było to niepowodzenie wynikające z regulacji prawnych, czy też, jak to już wielokrotnie bywało, liczył na proste rozwiązania, np. zamrożenie płac lub liczby etetów, nie wnikając w przyczyny wzrostu, zakres swoich uprawnień itp. Wstąpienie do UE musiało wiązać się ze wzrostem biurokracji i to nie tylko na szczeblu rzadowym, ale i w samorządach.Było to konieczne, by wnioski aplikacyjne były dobrze przygotowane. Usprawiedliwia to stworzenie w samorządach odpowiednich jednostek, by nie było później kłopotów z rozliczeniami. Szkoda, że rozważając koszty administracji premier zapomniał o takich dylematach, jak zakres kompetencji wojewody i marszałka województwa, bo tu jest duże pole do usprawnień i oszczędności, podobnie, jak i celowości istnienia powiatów. Od początku funkcjonowania ustawy kompetencyjnej widać, że bardzo ostrożnie rozwiązano sprawę demokratyzacji władzy. Jeżeli na szczeblu gminy, jej kierowanie oddano w ręce wójta czy prezydenta wybranego w wyborach bezpośrednich, to już na wyższych szczeblach utrzymano zasadę, że stanowiska starosty i marszałka obsadzane są spośród zwycięskiej partii politycznej. Nie zawsze większość stanowią radni wojewódzcy z tej samej opcji co rząd, więc np. marszałek województwa może mieć inne zdanie niż wojewoda. Ale zostawmy kłopoty premiera i spójrzmy na zatrudnienie w samorządzie. W dużym mieście, ale nie tylko, administrację samorządową można podzielić na dwa rodzaje jednostek: wydziały, z którymi mają do czynienia mieszkańcy i wydziały, będące niejako w zapleczu prezydenta. Każdy praktyk wie, że systematyczne pojawianie się godzin nadliczbowych jest sygnałem, że pracochłonność nie jest skorelowana z liczbą etatów, że być może trzeba zastanowić się nad zmianą organizacji pracy. Mechaniczny zakaz nadgodzin świadczy źle o zarządzającym, który w ten sposób usiłuje wymusić wzrost wydajności, a to może prowadzić do spadku jakości. W tej materii zawsze obserwowałem ucieczkę w Becomo, co nie zawsze oddawało rzeczywistość. Wyobraźmy sobie taki przypadek, że w jednostce pojawia się nowy pracownik, który będąc na pełnym etacie zaczyna wykonywać fragment pracy przypisany do zakresu innego pracownika. Pojawia się problem jak teraz te dwie osoby rozliczyć z zadań i zaczyna się tworzyć fikcję, byleby liczba godzin przypisana do zakresu bilansowała się. Od tego są w każdym referacie specjaliści, którzy wiedzą jak to rozpisać, by bilans wyszedł na zero. A co z rzeczywistością? Pani, której nie ujęto w związku z przyjściem innej osoby nie ucierpiała, a gimnastyka matematyczna sprawiła, że ta druga osoba wykonując znaczny zakres, w tym w świątki, piątki z trudem mogła uzbierać na pełną liczbę godzin (tych na papierze). Bardzo mnie bawiły rozplanowywane nadgodziny. Z góry wiedziano ile będzie? Jeszcze inny aspekt, tzw. liczba etatów. Są w urzędzie osoby, pracujące na umowy zlecenia. I taka umowa odnawiana jest co roku. Liczba etatów tych osób nie uwzględnia. Jeszcze drobne pytanie, czy osoba zatrudniona na umowę zlecenie może używać pieczątki "z upoważnienia prezydenta"? Uważam, że w sprawach kadrowych nadal, pomimo różnych wysiłków panuje bałagan, a kierownicy jednostek nie są przygotowani w zakresie organizacji i zarządzania, a wiedzę zdobywają "w boju". To, że przed laty zdawało się taki przedmiot, w zmieniających się przepisach nie jest wystarczającym argumentem. Coś szwankuje w sposobie wartościowania pracy i atestacji stanowisk. Być może urząd jest zarządzany zbyt centalistycznie i fetyszyzuje się zarządzanie parametryczne, zamiast zwiększenia uprawnień dyrektorów, a także ich odpowiedzialności. I jeszcze jedno. Czy ktoś przeprowadził analizę, jakie mają wykształcenie pracownicy, czy i jak ma się ono do powierzonego zakresu czynności. Lektura takiej analizy byłaby bardzo pouczająca. Pamiętam, że sam papierek też może być złudny. Kiedy tworzyłem Biuro Zdrowia dostałem na analityka finansowego panią po kursie księgowości, która zaklinała mnie potem, bym dał jej inny zakres pracy. Ale i w tym innym też się nie sprawdziła, poszła więc na koniec edukować się do Wydziału Edukacji.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"Czy Kraków jest zdrowym miastem ?"
Pamiętam, jak przez wiele lat Kraków uchodził za miasto o bardzo wysokim zanieczyszczeniu powietrza, a choroby kręgosłupa, z jakimi zgłaszali się do lekarzy pacjenci były często kwitowane stwierdzeniem, że skoro figury z piaskowca przy Kościele św. Piotra i Pawła nie są w stanie oprzeć się zanieczyszczeniom powietrza, to co dopiero człowiek. Ale po likwidacji przemysłu, bądź jego modernizacji sytuacja figur nieco się polepszyła. Z dużą nadzieją odniosłem się do samorządowej inicjatywy poprawy zdrowia mieszkańców poprzez wieloletnie programy "Kraków Zdrowe Miasto". Sprowadzają się one od lat do finansowania badań profilaktycznych w dziedzinach wskazanych przez profesorów medycyny, a także badań uzupełniających, realizowanych z woli radnych. W założeniach są to działania uzupełniajżce leczenie finansowane ze środków Narodowego Funduszu Zdrowia. Profilaktyka pozwalająca na wczesne wykrywanie chorób jest znacznie tańsza niż leczenie w stadium zaawansowanym, często mogą ustrzec przed tragedią. Kraków, jak kilka jeszcze innych miast polskich przystąpił do stowarzyszenia zdrowych miast, a każde z nich coś tam robi na rzecz profilaktyki zdrowia. Czy to rozwiązuje problem zdrowia mieszkańców? Kilka lat temu, na konferencji jubileuszowej Zdrowych Miast, organizowanej pod egidą WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) w Zagrzebiu, w której miałem przyjemność uczestniczyć, dowiedziałem się z ust przedstawicieli tej organizacji, że w Europie sprawa wygląda zupełnie inaczej. Po pierwsze miano Zdrowego Miasta jest nadawane przez WHO, po spełnieniu określonych kryteriów, a nie dlatego, że podejmowane przez samorząd programy ktoś tak sobie nazwał. Na to trzeba sobie zasłużyć. Obecna nazwa "Kraków Zdrowe Miasto" nie wiąże się więc z WHO, lecz z przynależnością do stowarzyszenia, powołanego w Łodzi. Warto dodać że samorząd łódzki, niezależnie od przynależności do stowarzyszenia, wystąpił i uzyskał certyfikat WHO. Na konferencji usłyszałem, że kilka dużych polskich miast też to planuje.Sprawą nie mniej istotną jest to, co WHO rozumie pod nazwą "zdrowego miasta". Jak mogłem się przekonać w kontaktach z przedstawicielami innych europejskich Zdrowych Miast, sprawy badań zostawia się tam służbom medycznym, tak zresztą interpretuje to WHO, natomiast w trosce o zdrowie mieszkańców, samorządy miast uzupełniają działania medyczne o np. programy popularyzacji poruszania się rowerami (budowa ścieżek rowerowych), ograniczanie stref palenia tytoniu (są miasta, które wprowadziły całkowity zakaz palenia tytoniu w miejscach publicznych), programy dostosowania ulic i budynków do potrzeb niepełnosprawnych itd. Nie jest to więc, jak w Krakowie, wyłącznie zespół programów medycznych, lecz spojrzenie szersze, wynikające ze strategii rozwoju, z realizowanej polityki społecznej. Patrząc na Zdrowy Kraków z tej szerszej europejskiej perspektywy przyjęcie nazwy jest przesadzone i to co się robi jest delikatnie mówiąc zbytnim uproszczeniem. Moją ambicją było doprowadzenie do uzyskania przez miasto certyfikatu Zdrowego Miasta, nadanego przez WHO i tak napisałem w sprawozdaniu z wspomnianej konferencji. Ale kogo to zainteresowało w Mieście? Nikogo. Spotkałem się wręcz z zarzutem, że Biudo ds. Ochrony Zdrowia organizuje zbyt wiele imprez plenerowych. Jak pokazały ostatnie dwa lata sprawa zdrowia mieszkańców nie jest w wystarczający sposób nagłaśniana.To nie tylko moje osobiste odczucie, ale spotkałem się z pytaniami osób, które kiedyś uczestniczyły w badaniach profilaktycznych na Błoniach, w Rynku itp. Niedawno oglądałem film "Ojciec Chrzestny 2" z Al Pacino w roli głównej. W Mieście też mamy takiego Al Pacino, a także osoby o dziwnym przygotowaniu zawodowym do tak odpowiedzialnej pracy. Cieszy natomiast, że moje starania, by Miasto zaczęło panować nad wydawanymi na badania pieniędzmi, zaczynają powoli owocować, choć z początku opory były nie tylko po stronie zleceniobiorców.
21.05.2011
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"Komputery kontra papiery."
A no zobaczymy. Zbliża się data wymiany dowodu osobistego.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O wspaniałym jubileuszu 100 - lecia harcerstwa"
Wspaniałymi uroczystościami harcerze uczcili swój jubileusz.Z jednej strony byłem dumny, że należałem do tego ruchu, który ukształtował charaktery wielu pokoleń, z drugiej zaś było mi przykro, że poza jubileuszem znalazł się mój Zielony Szczep 27 KDH, gdyż ZHR (Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej - to takie rozszyfrowanie dla tych, którzy nie wiedzą, że taka garstka też istnieje) nie umiał wykazać należnego szacunku, jaki należał się jubileuszowi, byli zaproszeni - słyszałem to na własne uszy. Smutne to, tak jak smutny jest spadek liczby harcerzy i choć do Krakowa przyjechało ok. 8 tysięcy druhen i druhów, to sam pamiętam ilu nas było na krakowskich Błoniach, kiedy chorągwi nadawano imię Tadeusza Kościuszki. Nie potrafię zrozumieć i wybaczyć, że w moim ZHR-rowskim dziś szczepie jest już tylko nazwa, nie ma ani jednego harcerza, a spotykają się tylko tzw. weterani, pamiętający szczep z dawnych lat. Z okazji jubileuszu w Krakowie zorganizowano kilka bardzo ciekawych wystaw, a Muzeum Historyczne przy okazji organizowanej w nim wystawy wydało naprawdę unikatowy katalog "Ojczyzna, Nauka, Cnota" z mnóstwem zdjęć. Z wielkim napięciem czytałem poszczególne rozdziały, a ten napisany przez dh Hausnera, naprawdę jest rewelacyjny. Moje najszczersze gratulacje. Ale jest mi przykro, choć trudno winić o to autora, że tak mało wymienił znajomych mi osób, brak faktów i dokumentów ze Starego Miasta. A my też mielibyśmy się czym pochwalić: słowiańską obrzędowością zuchową, stworzoną dzięki dh. Bubakowi, wieloma piosenkami, które weszły do kanonu piosenek harcerskich, a były autorstwa Wojtka Dąbrowskiego i Andrzeja Mroza (obaj z Zielonego Szczepu), nigdzie nie wspomina się o Leszku Haupcie, drużynowym i szczepowym 27 KDH od lat czterdziestych przez wiele dziesięcioleci, takich wspaniałych instruktorach, jak np. Rybski, Kamocki, Bubak, Wołoszyn i naprawdę wielu, wielu innych. Zachęcam do poczytania historii Zielonego Szczepu, którą zamieściłem na mojej stronie internetowej. Wierzę, że tę piękną publikację uda się w przyszłości poszerzyć, a harcerstwo znów będzie jedno, pozostawiając zamiłowanie do podziałów politycznych politykom. Cieszę się, że po jubileuszu pozostanie kilka pamiątek: zlotowa chusta, wspomniany album, okolicznościowa 10 i 2 złotówka, proporczyk, zdjęcia z Rynku Głównego, a co równie dla mnie ważne, większa wiara w przyszłość harcerstwa.
Doczekałem się jubileuszu 80 lecia 27 Krakowskiej Drużyny Harcerzy - obecnie Zielonego Szczepu 27 KDH. Trochę smutny to jubileusz. Uroczystość odbyła się u ks. kan. Wojciecha Stokłosy. w jego parafii w Piaskach. Był poczet sztandarowy i nas trochę. Niestety zabrakło harcerzy. Dla porządku, drużyna powstała w 19321 roku i w związku z patronem Piotrem Wysockim obchody rocznicowe odbywają się 30 listopada. Tym razem msza i gościna na plebanii odbyły się w piątek 25.11.2011.
29.08.2010, 30.11.2011
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O okruchach z pańskiego stołu"
Za 50 dni składam papiery do ZUS i wchodzę w stan emerytalny. Mój pracodawca praktycznie po raz ostatni mógł udowodnić, jak troszczy się o ludzi w wieku ochronnym i właśnie mogę obwieścić, że zostałem hojnie wyróżniony i otrzymałem podwyżkę!!! Całe 60,- zł (sześćdziesiąt złotych brutto). Nie wierzę swemu szczęściu, Bóg zapłać Pani Dyrektor Magistratu..
25.07.2010
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
" O mitomanii"
Zaglądnąłem do Wikipedii, by sprawdzić, co nowego piszą o Ormianach. Warto było! W spisie "sławnych Ormian" znalazłem kilka nazwisk z "korzeniem", a więc nieudokumentowaną ormiańskością, ale jakby pragnieniem, by brać je za takie osoby, które w dalekich pokoleniach miały coś z Ormianami wspólnego. Ostatnio takim "Ormianinem" został Jan Lechoń (Serafinowicz). Takich przykładów Wikipedia podaje więcej, liczę na opamiętanie, więc zmilczę, na razie. Nie tak dawno, pewien pan naopowiadał tyle ciekawostek z przeszłości swojej rodziny, że kiedy temperament poniósł go na szczyty Himalajów, okazało się, że co tam królowie, gdyż jego protoplaści rządzili polskimi królami!! I słuchając zastanawiałem się, kto tu zwariował? Ja, czy on? Mitomania jest cechą, którą można wykazywać się od dziecka. Mój szkolny kolega, który był bardzo słabym uczniem, zwykł odpowiadać na pytanie, kto się uczy w klasie najlepiej ? - Ja!!! I tak mu już zostało, nawet jak nie dostał się do zawodówki i poszedł terminować na czeladnika. Krasicki pisał, że dzwon dlatego głośny, bo wewnątrz jest pusty. Mitomania najczęściej bywa niegroźna, najwyżej ktoś za plecami pokaże na głowie kółko. Nie chcę jednak, by kiedykolwiek i ktokolwiek zarzucił mi pychę, mitomanię, egocentryzm. Dlatego zadbam, by było ku takim opiniom jak najmniej okazji.
20.02.2008
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
" O Prawie Murphy'ego"
Znamy to prawo: "Jeśli coś może się nie udać, nie uda się na pewno!" A podobno kpt. E. Murphy był optymistą ?. Odwrotności tego prawa możemy doszukać się w Nowym Testamencie, w słowach - "wiara cię uzdrowiła". Bo, jeśli ktoś wierzy w sukces, w sens tego co robi, to go osiągnie! Warto o tym optymistycznym wariancie prawa Murphy'ego pamiętać, szczególnie w dzisiejszych czasach.
05.02.2008
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Inne warianty Prawa Murphy'ego:
Są dwa rodzaje plastra: taki, który się nie chce przykleić i taki, który się nie chce odkleić.
Jeżeli czujesz się dobrze, nie martw się - wkrótce ci przejdzie.
05.02.2008
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
" O zdrowiu - inaczej (cz.1)"
Obecny system ochrony zdrowia wymyślili wielcy optymiści. Zakłada on, że w ramach konstytucyjnej troski państwa o moje zdrowie, mam swojego lekarza rodzinnego, tzw. lekarza pierwszego kontaktu. Otrzymuje on niezłe pieniądze, jeśli zważyć, że za każdego, kto kiedyś tam wypełnił deklarację, że chce by ten właśnie lekarz go leczył, lekarz otrzymuje tak zwana stawkę kapitacyjną. Ta stawka pomnożona przez liczbę osób zdeklarowanych daje kwotę, jaką teoretycznie mógłby lekarz zarobić. Niestety z niej opłacić musi koszt wynajmu lokalu, media, sprzątanie, ewent. pomoc medyczną, a często "okup" za to, że jest lekarzem w spółce (prowizja właścicielska). I trwałaby tak ta idylla, gdyby nie trafiająca się potencjalnym pacjentom od czasu do czasu jakaś choroba. To wielkie zmartwienie nie tylko dla chorego, bowiem pojawiamy się u naszego lekarza i ten ze swojej już kieszeni płaci za każde skierowanie do rentgena, na badanie krwi, moczu itd. Im więcej badań, tym mniej w kieszeni lekarza. Aby uratować to, co dostanie z NFZ najchętniej by uciekł, często natomiast wyjściem jest wypisanie skierowania do specjalisty i ma się chorego z głowy. Teraz już wiemy, skąd się biorą długie kolejki u specjalistów, do których wcale nie musielibyśmy chodzić, lecząc się, a nie tylko wysiadując pod drzwiami naszego lekarza. Taka wizyta, to głównie wypisywanie papierków do statystyki, zmierzenie ciśnienia (coś przecież trzeba wpisać), czasem w płaszczu, z daleka, by nie zaraźić lekarza. Jak więc widać optymiści założyli, że wszyscy jesteśmy zdrowi, że nie potrzebny nam systematyczny kontakt z lekarzem, choćby dla wyrobienia nawyku badań profilaktycznych, a jak trafi się choroba, to solidarnie jest to zmartwienie dla chorego i jego rodziny, ale też zmartwiony jest lekarz, którego to dotyka finansowo, boleśnie. I jak tu leczyć się i dbać o zdrowie?. To tyle, nasz system zaczyna się od lekarza rodzinnego, ale na tym wcale się nie kończy, stąd innym razem cdn.
25.01.2008
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
" O zdrowiu - inaczej (cz.2)"
Duże pieniądze z naszej składki zdrowotnej przeznaczane są na profilaktykę. Nie wszystko pochwalam, szczególnie wydawanie tych środków na drogie ogłoszenia, bilboardy, walające się po zakamarkach ulotki. Ale z drugiej strony, jak inaczej dotrzeć do rozumu człowieka, który pamięta o obowiązkowym przeglądzie samochodu, a już o przeglądzie stanu swojego zdrowia zupełnie nie myśli. Podobno studenci medycyny z Finlandii przyjeżdżają do Polski, by na własne oczy zobaczyć jak wygląda rak szyjki macicy, bo u siebie w domu nie mają szansy.Przodujemy w Europie w licznie zgonów wśród kobiet ze stwierdzonym rakiem szyjki macicy (ponad połowa chorych), bo stwierdzonym zbyt póżno. W telewizji słyszałem, jak kobiecina w kożuszku zapewniała, że ona przed własnym chłopem by się nie rozebrała, a co dopiero przed obcym (śmiech), choćby lekarzem. I ma już 60 roków, a jeszcze nigdy u lekarza nie była i nigdy nie pójdzie, bo po co? Ciekawe czy się myje, czy wszystko zbiera dla archeologów? A z moich rozmów z kobietami, często słyszę, że boją się usłyszeć po badaniu, że coś nie jest w porządku. I mówią to kobiety, które uważają się za nowoczesne! A dbałość o własne zdrowie jest dla nich mniej wazna od pracy, powodzenia itp. I co na to nasz system ochrony zdrowia? Może trzeba rozpocząć od nawyków zaszczepianych dziecku w żłobku, przedszkolu, szkole tak, by dzieci uczyły swoich rodziców higieny, bo odwrotnie nie za bardzo wychodzi. Rodzice (niektórzy) zapominają nie tylko o sobie, ale nie dopilnowują szczepień obowiązkowych (bezplatnych) swoich dzieci. A to już powinno być karane! Zaproszenia imienne na mammografię, rozsyłane do kobiet do domów mają skuteczność 25-60%. Bez komentarza.
25.01.2008
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
" O ujadaniu"
Po naradzie, na której z zadowoleniem (zapewne) odnotowano kolejny sukces w zakresie bezpieczeństwa lotów wydarzyła się tragedia. Zginęli wszyscy i to w młodym wieku, gdyż przy tak niebezpiecznej profesji awansuje sie bardzo szybko. Zaledwie w kilka godzin po ustaniu żałoby narodowej, znów słychać ujadanie politycznych kundli, życie naszych nowych elit wróciło do codziennych standardów.
25.01.2008
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
" O przemijaniu"
Nie zastanawiamy się, jak to wszystko szybko mija. Czasem przypomni ból w kościach, a czasem lustro. Dziwimy się, gdy ktoś równy nam wiekiem odejdzie, na zawsze. "Ciapek", to o Tobie.
05.01.2008
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
" O krainie absurdu"(9)
Piekarz rozdał biednym chleb. No to został ukarany przez Urząd Skarbowy. Premier czy Prezydent miał w tej sprawie interweniować, nakazywał tego zdrowy rozsądek. A wiecie jak się skończyło? Do sali operacyjnej szpitala zakupiono stół operacyjny z pieniędzy zaoszczędzonych z przetargu na inne urządzenie. Pochwałę za to gospodarne zachowanie nakazywał zdrowy rozsądek, nie mówiąc o wdzięczności pacjentów, którym uratowano życie, choćby przez skrócenie kolejki oczekiwania na zabieg. A wiecie jak to się skończyło? A wiecie w jakim kraju?
p.s.To pierwsze okazało się nie tak jednoznaczne.To drugie skończyło się dobrze. Prezydent nie ugiął się przed kontrolno-skarbową mentalnością.
07.07.2007
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O podłości na dziś, czyli "O take""
Podłość jest cechą typowo ludzką. W dzisiejszych czasach, kiedy instytucje porządku moralnego same znajdują się w stanie kryzysu, kiedy nie możemy wskazać na konkretne osoby-autorytety, u niektórych "władców" rodzi się bezkarna podłość. Zwierzę reaguje instyktownie, jego cechy naturalne nie pozwalają przewidzieć dzikiej reakcji, jednak tego możemy się spodziewać, natomiast człowiek, istota inteligentna posiada umiejętność wyrachowanego zachowania, określanego powszechnie mianem podłości, a więc zadawania innym bólu bez jakichkolwiek zahamowań, bezdusznie lub wręcz z satysfakcją, po cichu, wręcz systemowo. Obserwuję znieczulicę urzędniczą schowaną za tzw. procedury, pogardę dla drugiego człowieka jeśli tylko ma się odrobinę władzy i duszę pozwalającą na podjazdówki, zachowania, które najdelikatniej ujmując określiłbym skurwysyństwem.To takie słowo szczególnie pasujące do zachowań mobbingowych u wielu obecnych zarządców zasobami ludzkimi, stosujących szykany niczym wymyślne tortury. I patrząc na tych wszystkich, którzy ryzykowali nawet własnym życiem w imię walki o lepszy, sprawiedliwszy byt zadaję sobie pytanie, kto tak naprawdę tę rewolucję wygrał i kto obecnie jest beneficjentem np. w świetle zmian w kodeksie pracy. Znam nieodległe mi, konkretne przykłady dysponowania pracownikiem jak rzeczą i w dzisiejszych czasach pozostaje jedynie poczucie krzywdy, upodlania, bezkarnego chamstwa i egoizmu. Bo gdzie dziś można udać się po pomoc, kiedy w instytucjach tworzą się elity i ta reszta, robole, których można wyrzucać, dyskryminować itd, bo taki humor ma zwierzchnik? Sądy działają w poczuciu szacunku dla samego siebie tj. powoli i statecznie, instytucje rzeczników najchętniej podejmują sprawy, które można uogólnić jako problem społeczny, natomiast bardzo niechętnie zajmują się sprawami indywidualnymi, przy interpelacjach poselskich, radnym itp dla pytanych najważniejsze jest udzielenie odpowiedzi w terminie, a dopiero potem zajęcie się sprawą na poważnie, wielokrotnie sam tego doznałem jako radny. Nie ma "ściany płaczu", grasuje natomiast podłość. Czasem w desperacji ludzi ogarnia taka wściekłość, że nie patrząc na konsekwencje........., ale to już inna bajka. Dziś podłość kwitnie. To takie refleksje na tle zachowań, jakie obserwuję przy okazji moich poczynań organizatorskich, zleconych mi przez zwierzchników.
19.01.2007
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O wyborach"
Dziś 28 października, sobota, kampania wyborów samorządowych w pełni. Znów oczarowują mnie swą urodą, najczęściej panowie. Na plakatach, bilbordach podziwiam kandydatów(tki), których można podzielić na dwie grupy: - pierwsza to zatroskani nad losem narodu, niczym Stańczyk z obrazu Matejki i druga - przecudnej urody, uśmiechają się do mnie kusząco. Przy okazji napisze któryś czasem swoje hasło, niczym zawołanie herbowe. Jacyż oni piękni, a one jeszcze piękniejsze, co za spojrzenie, ten filuterny uśmiech, ta sexy minka, podokazywałoby się, oj podokazywało z niejedną ślicznotką. Kilka pań, które znam dostały takiej wspaniałej figury, ach co za kibić, jakie włosy!!Osiem lat temu też wisiałem na słupach i czarowałem swą bardzo przystojną twarzą, swym wysokim i mądrym czołem, a dla niektórych błękitnymi oczętami. Wtedy przysiągłem sobie, że nigdy więcej. Tym bardziej, kiedy widziałem plakaty pozrywane i podeptane (na szczęście nie moje, te zaklejała konkurencja). Dlatego w następnych wyborach kandydowałem bez plakatów, docierając do tzw. elektoratu indywidualnie. Byłem też tym, który na zakończenie kadencji pokusił się o rozliczenie z działalności, z programu wyborczego. Tak a propos programów: tyle już było wyborów od 1998 r. że z deklaracji programowych zarówno partii, jak i obietnić indywidualnych powstałaby całkiem wielka biblioteczka. Może ktoś by to zebrał i wydał drukiem?
Wybory to taki demokratyczny sposób na władzę. W naszym kraju szansę mają tylko osoby wystawione przez partie, no chyba ,że ktoś ma grubą kasę i może pozwolić sobie na kandydowanie jako kandydat niezależny. Tylko osoba bardzo popularna może być kandydatem niezależnym z nieco mniejszą kasą, ale wtedy potrzebne są jako kapitał nazwiska ludzi znanych, wspierających kandydata swoim autorytetem. Widziałem takie ulotki ze zdjęciami tzw. osób wspierających, dostojników, sportowców itp. Wytrawni politycy wiedzą, że na ugrupowanie głosują jego wierni sympatycy (tu pojawia się pojęcie "pojemności elektoratu") i jest to w zasadzie ilość głosów przewidywalna, a także tzw. wahadło wyborcze, a więc ludzie kierujący sie wygenerowaną przez media opinią, modą, nadzieją itp. To właśnie o tę grupę toczy się walka wyborcza, to dla niej te piękne miny, eleganckie stroje, gadżety typu koszulka, zapalniczka, czapeczka, długopis, parasolka itd. itd. Przestrzegałbym kandydatów przed tzw. wdzięcznościa. Pamięć ludzka jest niestety ułomna. W tych wyborach mam swojego kandydata, mam też własne typy kto wejdzie do rady miasta i sejmiku. Napiszę szczerze, ale po wyborach i jeżeli pomylę się, to już nigdy więcej nie dotknę polityki. Boże, jak to dobrze, że po raz pierwszy od ośmiu lat nie muszę przeżywać stresu wyborczego i mogę potraktować je jako dobrą rozrywkę, a tak serio w najbliższych wyborach nadal decydowały będą listy partyjne i kolejność na nich, nadal politycy boją się okręgów jednomandatowych, nadal łatwiej wybrać niż odwołać, nawet nieroba, nie mówiąc już o szkodniku i nadal są takie siły, które będą podpowiadały, mieszały się do polityki zamiast służyć ludziom.
p.s. Mój wygrał i to w takim stylu, że ci którzy głosowali na agresywnego konkurenta powinni teraz za pokutę leżeć krzyżem.
Hasło wyborcze po francusku:
Są szan-se.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O jubileuszu 75 lecia Zielonego Szczepu 27 KDH"
Szedłem na ten jubileusz podwójnie zainteresowany. Liczyłem, że przy okągłej dacie spotka się wiele pokoleń, odnowią się kontakty, a z drugiej strony sam też wszedłem w osobisty jubileusz 50 lecia wstąpienia do drużyny. No ale mój Zielony Szczep już nie istnieje. Została szczepowa, ale bez harcerzy i harcerek. Została kupka sprzętu, grono ludzi, dla których była to kiedyś sympatyczna przygoda i tyle. Nie było mi ani do śpiewu ani do śmiechu. Szybko też ulotniłem się z grupy, w zasadzie mi nieznanych osób. A był to kiedyś szczep znakomity, jego instruktorzy zawędrowali aż do Głównej Kwatery, byli komendantami Chorągwi Krakowskiej, hufcowymi. Jak to się stało, że genialny pomysł na rozbicie ruchu harcerskiego na ZHP i ZHR mógł przynieść takie rezultaty? Mój szczep zdecydował się na ZHR. Szkoda tylko, że nawet nie mając nic do zaoferowania, nie mając nawet harcerzy, nieśmiałe głosy, by może tak pomyśleć o zjednoczeniu napotykały na reakcję zaskakującą. Okazuje się, że nawet jak zabraknie harcerzy, będą oni dzielili się wzorem swoich rodziców, tak na zawsze. Być może, że to co nam kiedyś imponowało, teraz interesuje tylko grupkę młodzieży. Harcerstwo uczyło mnie samodzielności, zdobyłem sprawność "Trzech piór", sobieradka, kwatermistrza, sapera itp., jeździłem na obozy, na których trzeba było nie tylko umieć rozbić namiot, ale też zbudować prycze, latrynę, kuchnię. A co trzeba robić teraz, to niech się pochwalą harcerze, ostatni. Było nas ogromnie dużo, nieraz zajmowaliśmy prawie całe Błonia Krakowskie, no i byliśmy, co chyba najważniejsze, szkołą patriotyzmu. Identyfikował nas mundur i duma z jego noszenia. To tam nauczyłem się "zakazanych piosenek" z Powstania Warszawskiego, tam instruktorzy byli naszymi wzorcami w przyszłe, dorosłe życie. Moje harcerstwo rozpoczęło się na fali Października 1956 i było wejściem w nieznany, bajkowy wręcz świat. Zainteresowanie wzrosło na tyle, że z drużyny zrodził się szczep i to tylko z uczniów jednej szkoły podstawowej nr 16. A teraz tych szkół jest kilka: SP 16 przy Dietla, szkoły : przy Grzegórzeckiej, Miodowej, Bernardyńskiej, Szerokiej, a na jubileusz nie udało się dotrwać choćby z jedną drużyną, jednym harcerzem. Jest więc to harcerstwo? a jeśli tak, to ilu jest tak na prawdę harcerzy. A może to już tylko ostatni Mohikanie, urzędnicy kręcący jakieś tam własne biznesy.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O potrzebie człowieczeństwa na codzień"
Im bardziej uświadamiam sobie własny wiek, tym bardziej pożądam ludzkiej normalności. Na codzień doświadczam tyle głupoty, walki i zawiści. Na głupotę nie ma lekarstwa, ale jak uczy moje doświadczenie, rozwiązania sztuczne życie wyprostowuje. To taki rodzaj nieuchronnej sprawiedliwości, a problemem jest tylko odpowiedź na pytanie, jak długo przyjdzie na tę sprawiedliwość czekać. Jakże łatwo jest kogoś skrzywdzić. Są ludzie, którzy nie dostrzegają swojego egoizmu, są troskliwi na pokaz, nieustępliwi. A potem dziwią się, że są nielubiani. No ale to ich problem, choć nie do końca. Skutecznie zapracowują sobie, by ich nie lubieć. Widzę np. brutalność wielu kierowców, dlatego też mam takie upodobanie by zatrzymać się ułatwiając pieszemu przejście przez ulicę, czy przepuścić z ulicy podporządkowanej samochód. I spotyka mnie wtedy zazwyczaj uśmiech, kiwnięcie ręką lub głową. I jakoś tak czuję, że brakuje nam w codziennym życiu tej zwykłej uprzejmości. A kiedy na nią napotykamy się, świat z szarego staje się choć trochę kolorowy. Bardzo mnie boli ten utrwalany podział na słusznych i niesłusznych, na bohaterów i tych, którym ledwie że się pozwala się na dożycie. I to bez indywidualnego spojrzenia na człowieka, jego winy czy zasługi. Jesteśmy w tej wręcz nienawiści do innych zatraceni. Pamiętam, jak jako młody chłopak słuchałem w kościele listu do biskupów niemieckich, w którym było to słynne "wybaczamy i prosimy o wybaczenie" - słowa przypisywane ks.Wojtyle. I tak sobie w tej głowie kombinuję, dlaczego stać nas było na takie postawienie sprawy w stosunku do Niemców, a nie potrafimy robić tego sami ze sobą?
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Powiedzonko dla zmiany nastroju:
Jak sięgał, to przysięgał
Jak dostał, to przestał.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O problemach w Kościele"
Kościół to z jednej strona wspólnota religijna, ale równocześnie wyśmienicie zorganizowana struktura, nierychliwa do gwałtownych zmian. Konserwatyzm Kościoła jest jego wielką pozytywną cechą, której zdają się nie dostrzegać wszyscy ci, którzy chcieliby przykładać świeckie miary np. rozwijać w Kościele demokrację. Nieomylność papieża ma swoje źródło w czasach rzymskich. Równie nie podlegającą dyskusji jest hierarchizacja księży i jak widać wcale nie wychodzi mu to na złe. Tym trudniej o reformy, których przeprowadzenie trwa latami, a każdy głos "szeregowego" księdza jest wtedy istotny, im wyżej znajdzie uznanie. I ja się z tym zgadzam, ja to szanuję, uważam za bliższe prawdy niż wszystkie kumplostwa z wiernymi. Kościół wymaga więć bezwzględnego (nie demokratycznego) posłuszeństwa i od wieków stara się wpływać na życie społeczne i państwowe, ale bardzo też nie lubi cywilnych naprawiaczy oraz wynoszenia problemów na zewnątrz. Napisałem te słowa pod wpływem tej całej dyskusji, jaką o niektórych księżach toczą ostatnio dziennikarze. Ja nie przeczytam książki ks. Zaleskiego, bo nie szukam sensacji i nazwisk. Czytałem kiedyś "Akwarium" Suworowa i mam swoje wyobrażenie o tym, jak łatwo wpaść w sidła zawodowca-agenta, natomiast z moich doświadczeń bardzo wielu księży to ludzie delikatni, których chyba łatwo złamać. W całej tej sprawie obserwuję walkę faktów z miłosierdziem i pogubiłem sie, po co to wszystko? Z grządki cywilnej - żal mi się jakoś robi patrząc na staruszka Dzieduszyckiego i nie mogę go sobie wyobrazić jako agenta. A może to tylko starcze urojenia? Żal mi też ks. Zaleskiego, bo popełnił kilka dużych błędów: zapomniał, że nawet niewielki indywidualizm musi mieć w życiu, a tym bardziej w Kościele, w każdej wspólnocie aprobatę i tarczę zwierzchnika, zupełnie niepotrzebnie stał się dyżurnym komentatorem w mediach, a że chyba pochłonięty był tymi różnymi dokumentami w IPN, to nie wczytał się ani nie wsłuchał się w każde słowo swoich zwierzchników. Piszę to, bo mam taką nadzieję, że ks. Tadeusz może choć mnie przeczyta. Na samym początku pisałem do niego gratulując odwagi, nie byłem przekonany jak daleko mu się uda posunąc w badaniach, bo coś mi tak podpowiadało, że wybrał się w tę niebezpieczną podróż w pojedynkę. Sądziłem, że chodzi mu o poznanie prawdy o sobie, o zaleczenie ran po poznaniu tej smutnej jego własnej historii i o dążenie do ulgi, że najgorsze ma za sobą. Co go podkusiło by iść dalej? chyba brak wiary w szczerość zapowiedzi zwierzchników, że w sposób szanujący tradycję Kościół dotrze do wielu bolesnych faktów, wszechstronnie rozważy wszystkie okoliczności i uleczy rany bez uszczerbku i utraty zaufania wiernych. Myślę o tym z podwójnym żalem, bo jako duszpasterzowi Ormian chciałem służyć mu całym swym bogatym doświadczeniem, czekałem na kontakt. Już jeden ksiądz mnie nie posłuchał i wybrał się po obraz do Gdańska, po czym spadł z wysoka. Teraz ks.Tadeusz jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Może jednak te chmury się rozejdą, oby tylko zaprzestał tych wypowiedzi dyżurnego eksperta od lustracji całego polskiego Kościoła w mediach i więcej czasu poświęcił na koledę wśród Ormian.
p.s.1.
(20.10.06) Po tym co napisałem, w Polsce nadal trwają igrzyska i coraz bardziej przestają mnie interesować brudy wyciągane w instytucjach, które zawsze stanowiły filary państwa. Myślę, że w sprawie książki wypadało przed oddaniem manuskryptu do druku przekazać go Ks. Metropolicie i zabiegać o jego opinię. Tak przynajmniej zrobiłbym ja, jako pracownik naukowy, a nie polityk stawiający - powiedzmy uczciwie- kurię pod ścianą. Wogóle apelowałbym do księży, by nie manifestowali swoich poglądów politycznych, szczególnie teraz w okresie kampanii wyborczej. Ludzie tego nie lubią. Mam prawo do takiego apelu gdyż to ja ks. Tadeuszu składałem pod chaczkarem w Krakowie kwiaty w imieniu przewodniczącego sejmiku. gdy chaczkar święcił Ks. Kardynał, ja ten wyrodek z SLD, a potem przeczytałem maila od księdza, że Ormianie powinni głosować na PiS, bo ponoc tylko z tej strony przyszło poparcie dla idei chaczkaru. Bo dla mnie ważny był chaczkar i pamięć o genocydzie, który tłumaczyłem na posiedzeniu Komisji Głównej sejmiku przy wahaniach po naciskach ambasadora Turcji. No chyba, że ja mimo wieku nadal jestem naiwny i wierzę w ideały, w człowieka. Niech i tak będzie, wierzę, pomimo krzywd, jakie spotkały mnie ze strony niegodziwców, co teraz chodzą w glorii. Przyjdzie kiedyś czas lustracji moralnej, mam taką nadzieję i też obiecuję, że to opiszę, ale na emeryturze, bym miał komu wybaczać, panowie profesorowie. E, szkoda słów, na razie.
P O C I E C H A
Niech się pan nie martwi panie profesorze
buty niepotrzebne umiera się boso
w piekle już zelżało
nie palą
tylko wiedzę wieszają na haku
smutno i szybko
Ks Jan Twardowski
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O wierze"
Klepią bezmyślnie te różne modlitwy, a potem i tak wszystko wraca do "normy". Na te milony katolików, ilu tak naprawdę zastanawia się nad swoją wiarą. Wiara to nie choinka, święconka, odcelebrowanie mszy. To nie teatr. Dla mnie mało istotne, czy ksiądz odwraca się przy mszy przez lewe czy przez prawe ramię. Szkoda, że Kościół tak się spieszy i nie przygotowuje do chrztu świadomego, że od dorosłych wymaga tylko pokory a nie umie nauczyć miłości i szacunku do drugiego człowieka. Są takie działalności ludzkie, które są służbą na rzecz innych: służba zdrowia, służba wojskowa, edukacja, wychowanie, opieka społeczna, działalność społeczna, ale też i kapłaństwo. Kto w tych dziedzinach szuka sukcesu wyłącznie w osobistych korzyściach, najczęściej wyrządzi więcej krzywdy niż pożytku. W tych działalnościach sukces osiąga się DAJĄC siebie, swoje umiejętności, swoją mądrość, doświadczenie, a mądre społeczeństwo w mądrym państwie powinno za to wszystko oddać statusem społecznym i pieniędzmi. Księża w swej "skromności" nie ubierają się w szaty, w jakich chodził Jezus, natomiast z zadowoleniem przywdziewają szaty rzymskie, cesarskie. I ja to też rozumiem, bo biedny na widok złoceń nabiera pokory, widzi swą marność, choć być może jego dusza bliższa jest Bogu od człowieka w złoceniach. Sobór Watykański II był taką nadzieją chrześcijaństwa - miałem to szczęście wysłuchać kilku informacji na temat tego soboru z pierwszej ręki od jego uczestnika, od młodego wówczas, a już cieszącego się ogromnym szacunkiem abp. Karola Wojtyły. Zanim się to stało, w gronie kolegów przygotowywanych do bierzmowania dowiedzieliśmy się o planowanej rewolucji, zmianach i powrocie do wczesno chrześcijańskich źródeł. W Kościele Powszechnym powrócono do mszy w językach narodowych, by ludzie nie tylko widzieli, ale i uczestniczyli we mszy, "odwrócono" ksiedza, by msza była nie tylko obserwowana, ale by w niej uczestniczyć. Tak nawiasem, nie ma sensu przychodzenie i odnotowanie swojego udziału we mszy bez przystąpienia do Komunii Św. To tak jakby zjedzenie obiadu polegało na przyglądnięciu się jak inni jedzą. Minęły lata, ale czy po soborze Kościół stał się lepszy? Czy w Kościele jest miejsce na dialog z ludzmi, czy też jest on skazany na autorytaryzm i bezwzględne hierarchiczne posłuszeństwo? O ile świat stałby się lepszy, by zamiast gry pozorów zwyciężała etyka. Namnożyło się nam szarlatanów medycznych, wróżek, oszustów wolnorynkowych, złodziei, do których chodza katolicy ponoć wierzący, godzący swoją wiarę z tymi praktykami. Całe to towarzystwo karmiące sie zyskiem od łatwowiernych, może naiwnie uczciwych i wychowanych w uczciwości, spokojnie idzie po tych wielu krzywdach, sprawionych bliźnim, do spowiedzi, by potem z duszą jak skowronek o poranku znów kontynuować swój proceder. Spowiedz spełnia w ich przypadku rolę prania, by było znów co brudzić.Nie dziwię się tym ludziom, którzy wolą swoją wiarę mieć wyłącznie dla siebie, w ciszy opustoszałego kościoła, w skupieniu i modlą się własnymi słowami, najlepiej jak potrafią, byle nie na pokaz. W dzieciństwie, kiedy miałem kilkanaście lat byłem ministrantem, wiernie przez kilka lat służącym swemu księdzu. Moją pasją było harcerstwo i pewnego razu poprosiłem księdza, by mnie zwolnił, gdyż chciałem pojechać z harcerzami na wycieczkę. Jeśli pojedziesz, więcej tu nie wracaj, usłyszałem. Po wycieczce poszliśmy na mszę wieczorną. Niestety, dzięki temu księdzu na wiele lat kościół przestał być dla mnie. Kiedy po tej wycieczce na drugi tydzien przyszedłem i jak zwykle robiłem przygotowania do mszy, ksiądz kazał mi się rozebrać z komży i nie dopuścił bym mu służył do mszy. Przerwa trwała 20 lat. Potem znów, przez przypadek zaufałem innemu księdzu, który moim zdaniem wiele robił na rzecz wspólnoty. Ale ten pobił się z innym księdzem o obraz, niwecząc swoje dokonania i odsłaniając nieciekawe mechanizmy tej instytucji. No to teraz wiara jest moją sprawą bez pośrednikow. Szkoda że zabrakło ks. Twardowskiego, a mnożą się księża politycy....
Ostatnio coś wśród najbardziej rozpolitykowanych księży ucichło, nawet w sprawie lustracji. A swoją drogą, czy wszyscy TW mieli świadomość,że podstępnie zdobyte od nich informacje, z pozoru na błahe tematy, będą się w sumie składały na coś bardzo niesympatycznego zarówno dla nich jak i dla "oplotkowywanej" osoby? Ale to już inna bajka, "O lustracji", a do tego potrzeba nadal trochę dystansu.
Okazuje się, że ci TW to nie koniec. Teraz pojawiła się nowa nazwa OZI (osobowe źródło informacji) - to taki ktoś, kto nie wiedział do kogo mówi i że to co mówi może być wykorzystane. Tych OZI jest wielokrotnie więcej niż TW. A no takie czasy. Kiedyś w dawnej NRD prawie każdy był TW lub OZI. Oni teraz spokojnie sobie żyją, przełknęli i nas uczą co to demokracja zachodnia. A my? Tak kochamy, jak coś się dzieje.
* * *
Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś
za to, że nie mieścisz się w naszej głowie,
która jest za logiczna
za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem,
które jest za nerwowe
za to, że jesteś tak bliski i daleki,
że we wszystkim inny
za to, że jesteś już odnaleziony
i nie odnaleziony jeszcze
że uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie,
ale wszystko dzięki Tobie,
za to, że to czego pojąć nie mogę -
nie jest nigdy złudzeniem
za to, że milczysz. Tylko my -
oczytani analfabeci
chlapiemy językiem
Ks. Jan Twardowski
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
p.s.2.
(10.12.06) Teraz to i ja się w tym wszystkim pogubiłem. Nie znam się na sądzie biskupim. Kto i do czego dąży?
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O patriotyźmie"
Tak modny jest teraz patriotyzm, usiłuje się go zważyć, zmierzyć, na nowo zdefiniować. Wcale nie chciałbym, by wywoływały go warunki zewnątrzne: wojna, pogarda krajów znacznie silniejszych od nas ekonomicznie. Potrafimy zmobilizować się w sytuacjach ekstremalnych, tak na chwilę. Ale wystarczy tylko przekonanie, że nic nam nie grozi i zapominamy o Patrii - o Ojczyźnie. Panuje przekonanie, że np. za granicą lepiej omijać się, bo w walce o zysk nasi rodacy wcale nie są w stosunku do siebie tacy bardzo solidarni. Ale przeżyłem takie chwile, kiedy wielotysięczne rzesze myślały i postępowały tak samo. Pamiętam jak z napięciem i łzami w oczach ludzie gromadzili się słuchając wypuszczonego Gomółki, pamiętam moment podpisania Porozumień Gdańskich, ogólnonarodowe święto po wyborze Karola Wojtyły. Niestety im jestem starszy widzę, jak bardzo potrafimy się dzielić. Takie podziały były w czasie II Rzeczpospolitej, potem przeniosły się na grunt emigracji. Dla ludzi w kraju wyzwolonym od Niemców najważniejsza była wolność i nadzieja, że będzie jak przed wojną w wolnej Polsce. W czasach PRL-u zwanych dziś komuną żyło sporo ludzi noszących w sobie poczucie krzywdy. I o tym, że byli i nadal żyją ludzie skrzywdzeni przez okrucieństwo wojny, decyzje tzw. sojuszników zachodnich, zwykłe ludobójstwo nie tylko nazistów, ale i sowieckiej ideologii nie wolno nam nigdy zapomnieć. Pomimo, że nikt z moich najbliższych nie zginął w Katyniu, przechowywano w domu takie niemieckie wydawnictwo, pełne zdjęć z odkrycia grobów i wizyty w Katyniu Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Ale i w PRL byli ludzie odważni i pamiętam jak organizowaliśmy w klubie "Pod Budą" w akademiku przy ul.Ziaji spotkania z ówczesnym doktorem, a dziś profesore Serczykiem z UJ, który miał odwagę mówić o Katyniu studentom, a były to lata sześćdziesiąte. Nie chcę z siebie robić bohatera, ale ja też byłem w sytuacjach, kiedy tłumaczyłem Rosjanom, że Polacy nigdy nie zaufają ich propagandzie i nie warto by się wysilali, bo czym innym był Katyń, a czym innym Chatyń - wieś w której Niemcy zgonili mieszkańców do stodoły i żywcem wszystkich spalili. Ta zbieżność nazw była z premedytacją wykorzystywana. Uważam się za patriotę i poczucie to wyniosłem z domu, szczególnie od najmłodszych lat wpajała mi je matka przekazując tradycje rodzinne, potem harcerstwo w którym nie tylko nauczyłem się "zakazanych piosenek", to dawne harcerstwo, niepodzielone. To tam słuchając gawęd uczyliśmy się historii, tam uczyliśmy się sensu napisu na lilijce - Ojczyzna Nauka Cnota. Miałem jako student możliwość zostania na Zachodzie, ale ja uważałem, że byłaby to zdrada, wygodnictwo. Żyliśmy biednie prawie wszyscy. Słyszało się tezę,że jest tak dlatego by dzieci miały lepiej. Dziś dla wielu młodych taka filozofia to mżonki, no i w konsekwencji spada nam przyrost naturalny- bo ludzie potrafią liczyć, spada bezrobocie - bo młodzi fachowcy znajdują pracę w krajach bogatszych. A politycy ? Tych jakoś nikt na Zachodzie nie chce ani zatrudnić ani wysłuchiwać. Biedna ta nasza Polska, biedniśmy my, jej dzieci. Pamiętam w domu nocną rewizję UB (u ojca dentysty szukano złota i dolarów), a teraz? Powiadają, że mamy czas inkwizycji i obyśmy nie musieli dowiedzieć się o sobie tego, o czym nie mieliśmy pojęcia, w imię specyficznie pojmowanego patriotyzmu, nie mówiąc o ustach pełnych miłosierdzia.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"O władzy"
Widziałem, co posiadanie władzy może zrobić z normalnego człowieka, widziałem z bliska. Chorobę władzy bardzo trafnie scharakteryzował prof.L, wspominając w rozmowie ze mną czas II wojny światowej.Opowiedział o zachowaniu, które obserwował u prostego Rosjanina, któremu tę władzę na chwilę powierzono i dano karabin. To przemieniło człowieka, poczuł swoją boskość, siłę rządzenia innymi. Kto to jest człowiek mądry? Cwaniactwo połączone z tupetem myli się z mądrościa. Ludzie mądrzy przyglądają się z dystansem jak cwaniacy, dla swojej przyjemności, udając mądrych podporządkowują sobie świat. A może im wydaje się, że są mądrzy, kiedy tak łatwo oddają pola i pozwalają wodzić się za nos? Mój kot lubi w dowód sympatii otrzeć się o moje nogi. Pewna pani, a jak sądzę, nie jest to odosobniony wypadek , lubi otrzeć się o tzw. osoby z pierwszych stron gazet. To jej imponuje i to jest moim zdaniem beznadziejne. A potem mamy pretensje do parlamentu, rządu, prezydenta. A kto na nich głosował, krasnoludki? Parę razy nosiłem się z myślą, by coś dopisać. Teraz patrzę na to co sie dzieje z pogardą.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
"Z wieku też można żartować"
Pewien starszy pan, tak koło 70-tki postanowił wziąć rozwód z małżonką, z którą przeżył wiele lat i ożenił się z młodą dziewczyną. Znajomi stukali się w czoła, pytając go czy wie co zrobił. A starszy pan powiedział: starej żonie wszystko się nie podobało, była uciążliwa i gderliwa, a młoda - jak wyjdzie wieczorem, to wraca nad ranem i wreszcie w domu jest spokój.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Rzadko wariat ma świadomość swojej choroby. Jeszcze gorzej, gdy on i jego otoczenie nie rozpoznają choroby, niezrównoważenia. Biedny, czuje, że cały świat uwziął się, że to co robi i mówi można zakryć, udać, że nic się nie stało, że to tylko zmienny temperament. A skutki?
Wariaci są wśród nas, weselą się, rodzą dzieci, robią doktoraty. Ale też potrafią dać otoczeniu tak w kość, że nawet anioł wreszcie się wpierniczy. A potem wracają do życia i niby znowu są normalni. Rozejrzyj się, są wśród nas.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
|