O sobie
Aktualności
O rodzinie
O Bohosiewiczach
Ormianie Polscy
Nasze wyprawy
Pupilek kot
Galeria
Ważne adresy
Ciekawe adresy
Kontakt
Po prostu
Nieaktualności

Ni ma jak Lwów...

W dniach 8-11 listopada 2003 zorganizowałam wspólnie z moimi koleżankami z ZNP sentymentalną, patriotyczna wyprawę do Lwowa. Wybór celu był jak najbardziej uzasadniony, bo przecież wielu mieszkańców Krakowa ma lwowskie korzenie ( ot, choćby rodzina Bohosiewiczów). Jak w piosence, wjeżdżaliśmy do Lwowa "w dzień deszczowy i ponury", ale w sercach była radość i ogromne wzruszenie, że oto wita nas miasto, które znamy z sentymentalnych, rodzinnych opowieści.

   Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Cmentarza Łyczakowskiego. Pierwsze wrażenie było niesamowite - przy autokarze sporo żebrzących starych i młodych. Stare kobiety okutane w szmaty, umorusane dzieciaki - prosili o złotówkę, zaklinając, że ich dziadek lub babka byli Polakami.

Pełną zadumy wędrówkę rozpoczęlismy od grobu naszych sławnych Polaków - Gabrieli Zapolskiej, Stefana Banacha, Marii Konopnickej.



Tu mimo woli, bez ustaleń i zamiarów ktoś zaintonował rotę. Złożyliśmy kwiaty, zapaliliśmy znicze.

Kilka grobów dalej Władysław Bełza, autor "Katechizmu dziecka polskiego".

Na pytanie naszego przewodnika "Kto ty jesteś?" rozległa sie chóralna odpowiedź - "Polak mały" i potoczyły sie dalsze strofy.

Potem grób Ordona

- tu zabrzmiały słowa słynnej "Reduty Ordona". Wśród jesiennych drzew, opadających liści i lekkiej mżawki szliśmy sladami polskiej historii.

Pokłoniliśmy się prochom Seweryna Goszczyńskiego,

zadumaliśmy nad Arturem Grottgerem. Oddaliśmy hołd powstańcom listopadowym i styczniowym.

Westchnęliśmy przy grobie małej dziewczynki,

nieznanej nikomu z nazwiska Dziuni.

 Największym jednak przeżyciem była wizyta na Cmentarzu Orląt lwowskich, gdzie na zawsze spoczywają prochy młodych Polaków, poległych za Lwów w okresie 1918-19.

Nasz przewodnik Eugeniusz Josse z wielkim wzruszeniem opowiadał o bohaterstwie nastoletnich chłopców i dziewcząt, między innymi Jurka Bitschana czy Antosia Petrykiewicza. Przy słowach wiersza Artura Oppmana "... "I tylko mi ciebie Mamo, i tylko mi Polski żal" w niejednym oku zabłysła łza.


My mieliśmy bardzo osobiste przeżycia - oto po ponad 50 latach mogliśmy złożyć kwiatki i zapalić znicz

na mogile kuzyna mamy Andrzeja, Leonarda Łabędź-Rajewskiego, studenta Politechniki, krzewiciela skautingu.

Opuszczaliśmy tę naszą, polską nekropolię pełni zadumy i melancholii.

  

Program następnego dnia był bardzo bogaty. zaczęliśmy od wizyty w szkole ukraińskiej,

gdzie w izbie pamięci urządzonej na wzór ukraińskiej, starej chaty wysłuchaliśmy krótkiego koncertu pieśni ukraińskich.

Byliśmy również w szkole polskiej:

do której chodzą dzieci z polskich rodzin.Mile nas zaskoczyła ciepła atmosfera i młodzież, mimo przerwy, spokojna i kulturalna.

Pani dyrektor Marta Markunina opowiedziała nam o kłopotach, z jakimi boryka się szkoła. Naszą skromną pomoc przyjęła z wielką wdzięcznością.

Dalej na naszej trasie znalazły się wspaniałe zabytki Lwowa. Dla mnie i Andrzeja najważniejsz była katedra ormiańska, którą nareszcie można zwiedzać. Ku zdziwieniu całej grupy musiałam zaśpiewać w niej po ormiańsku "Święty, święty" - "Surp, surp".






Wnętrza z freskami Rosena i mozaikami Mehhofera przeszły nasze najśmielsze oczekiwania.

A potem była wspaniały Lwowski Teatr,


który zachwycił nas sylwetką



i pięknymi wnętrzami.

Kościół Dominikanów, Katedra Łacińska, Kaplica Boimów, Cerkiew Preobrażeńska i Wołoska, Wały Hetmańskie i Gubernatorskie, Rynek, Dworzec. Politechnika, Galeria Malarstwa, Ossolineum, Poczta Główna ( tam, gdzie Tato Andrzeja poznał Mamę), Kopiec Unii Lubelskiej, Cerkiew św. Jura - to wszystko znalazło się na trasie naszej wędrówki po Lwowie. A my z Andrzejem biegaliśmy po miejscach, gdzie mieszkali jego rodzice, ukochana ciocia Stefa, gdzie stryjek Bodzio miał perfumierię....

Oczywiście nie mogło zabraknąć grupowego zdjęcia pod pomnikiem wieszcza.


Przed wyjazdem ze Lwowa byliśmy w cerkwii, która znajduje się na Sichowie (nowa dzielnica Lwowa), tam gdzie Jan Paweł II spotkał się z młodzieżą.

  

Ta wyprawa dostarczyła nam naprawdę wielu wrażeń i emocji - od wzruszeń i zachwytów, do żalu, że tak wiele zabytków nieszczeje, że przy wielu z nich usiłuje się pokazać, że nie mają nic wspólnego z czasami, gdy Lwów był polskim miastem. U nas nauczycieli pojawiły sie refleksje, że powinniśmy odwiedzać to miasto, pokazywać je naszym uczniom i swoim dzieciom. Nie po to, by odradzały się antagonizmy z Ukraińcami, ale po to, by dorobek polskiej kultury służył pojednianiu.


Ten tekst popełniłam na pamiątkę wyjazdu, który silnym piętnem odbił się w moim sercu. Na pamiątkę Mamy Andrzeja i Cioci Stefy, które sprawiły, że ja dziewczyna z Ostrołęki, dzięki ich opowiadaniom pokochałam Lwów.        

Basia Bohosiewicz - żona Andrzeja

 
 
Copyright © 2001 Andrzej Bohosiewicz.